á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
Zacznijmy od tego, że jakiś geniusz wpadł na druk taki, byś nie wiedział, gdzie się kończy jeden 'czas' a zaczyna drugi. I to cholernie dezorientujące! Rod gada z Moą, a tu nagle jest już na pustyni i zastanawia się, czy Kraft na niego czeka, (...) by... nagle znaleźć się pizdylion minut wstecz, kiedy zgadza się na udział w misji. Skoki w czasie są super, bo potrafią wiele w fabule rozwiązać, a i czasem naprowadzić czytelnika na dobrą stronę domysłów. Tutuaj, wydaje mi się, te przeskoki są tylko po to, by ukazać jak biednym chłopcem był Rod, i jakim nieporadnym 'mężczyzną' się stał. Uważam - źle wykorzystane.
Kolejne niewykorzystanie to wątki, który albo się rwą, albo zostają potraktowane oklepanie. Jest tam takie coś, że od dłuższego czasu załoga Taverinera nadaje sygnał, o takiej samej treści, oddaleniu i odstępie czasu. Poza tym nie ma z nimi kontaktu. Polecieli na tą planetę i co? I nic, wątek się rwie. Moa albo Tev tłumaczą Rodowi, na czym świat stoi, ale po to to robi? Nie wiem. Wątek poszedł sobie. Co z Nelly?
Właściwie Nelly to temat ciekawy - leci zarówno na Krafta jak i Roda. Postać o tyle interesująca, że lekko i bez problemu przechodzi od faceta do faceta. Ale i tak jej nie lubię.
Książka zaczyna się świetnie. Pustynia, jeep i Rod gnający do statku. A kończy się tak... przewidywalnie.