á
â
ă
ä
ç
č
ď
đ
é
ë
ě
í
î
ľ
ĺ
ň
ô
ő
ö
ŕ
ř
ş
š
ţ
ť
ů
ú
ű
ü
ý
ž
®
€
ß
Á
Â
Ă
Ä
Ç
Č
Ď
Đ
É
Ë
Ě
Í
Î
Ľ
Ĺ
Ň
Ô
Ő
Ö
Ŕ
Ř
Ş
Š
Ţ
Ť
Ů
Ú
Ű
Ü
Ý
Ž
©
§
µ
Mogłaby użyć wszystkich dostępnych przymiotników lecz one i tak nie znajdą odbicia emocji, jakie wzbudzały owe felietony Mrożka. Spółdzielnia i jej prezes. A skoro spółdzielnia, to i misja. To i zadania do wykonania. A prezes swój chłop, czasem nawet sam czynnie włączał się w działania pracowników. A to noszenie kapelusza, a to szanowne przywitanie zacnych gości w progach, jak nie zakładu pracy, (...) to w domowym zaciszu, które wraz z przybyciem ludzi ciche już nie było. Zwłaszcza, że jeden z pracowników stał za zasłoną z przygotowanymi workami do nadmuchania, które miał przebić dla efektu wybuchu szampana, którego prezes nie umiał otwierać, a który miał dać wystrzałowy efekt. A, że butelka francuska i nie dała się otworzyć, korek ani drgnął w kilku pod rząd i trzeba było wyciągnąć czystą, a worki... każdy dziurawy, pewnie też francuskie... to i prezes nie zawsze wszystko był w stanie przewidzieć. Ale było picie, było śmianie się, były czasem zaliczki, choć rzadziej, a szkoda, bo każdy dla dodatkowego grosza gotów był na wszystko. Nawet na narażanie swego zdrowia. Bo czyż poeci nie tworzyli w bólu? Poezji nie pisali wtedy najlepszej? Ach... gdzie te spółdzielnie sprzed lat?